Zła/Dobra Matka

You are currently viewing Zła/Dobra Matka

Dawno temu, na początku rodzicielstwa podstawą tego, żebym czuła się dobrym rodzicem, było najedzone, czyste i wyspane dziecko. Dbałam też o bliskość, bezpieczeństwo, ale wiedząc obecnie jaki wachlarz potrzeb mają dzieci, ja  dawałam im minimum tego, co mogłabym im dać. Teraz jak spoglądam wstecz, to widzę, że w ogóle nie byłam przygotowana do roli matki.

Nie radziłam sobie z emocjami. Czułam, że wszystko jest na mojej głowie. Byłam obciążona emocjonalnie i fizycznie. Często frustracje przelewałam na dzieci. To one z racji tego, że były słabsze, obrywały. Klapsy były na porządku dziennym. Obrażanie, wyzwiska, poniżanie. Jak o tym sobie przypomnę, to aż serce mi ściska, co te małe istotki dostały od osoby, która miała stworzyć im bezpieczne miejsce, w którym będą się rozwijać.

Gdy żyje się w takiej gęstej ,,zupie” energetycznej, z zachowaniami wyniesionymi z domu rodzinnego, z przekonaniami, reakcjami, ciężko, naprawdę ciężko jest dostrzec, że coś tu nie gra, że to nie tak powinno być. Często towarzyszyło mi poczucie winy. Poczucie, że jestem złą matką. Jednak nie wiedziałam co robię źle.

Idąc na terapię zmierzyłam się z rzeczywistością. Pokazano mi co robię, jak niektóre (większość) z moich zachowań, krzywdzą dzieci. Dowiedziałam się, że dzieci nie wolno bić (co było dla mnie dziwne), nie wolno ich szturchać, popychać, wyzywać, pozostawiać samym sobie, wyśmiewać, traktować jak głupków, przesadnie chronić, ani też wbijać w poczucie winy. Obniża to ich poczucie wartości i prowadzi do autodestrukcyjnych zachowań, czego byłam najlepszym przykładem.

Na początku bałam się cokolwiek mówić i robić, ale intuicja podpowiadała mi, że to nie na tym polega, że nie powinnam się wycofywać z życia dzieci. Zaczęłam czytać dużo książek, czytałam ciekawe artykuły, chodziłam na warsztaty, gdzie zderzyłam się z nową rzeczywistością. Miałam ogromne wyrzuty sumienia, nad którymi pracowałam. Pomimo tego, że próbowałam zmienić moje nawyki, karcące słowa i zachowania, to i tak często wracałam do wyuczonego modelu. Złościłam się na siebie, wbijałam w poczucie winy i ciskałam gromami w dzieci. Sam Bóg tylko wie ile razy ich przepraszałam.

Aż w końcu dałam sobie prawo do bycia matką z całą odpowiedzialnością za to co robię. Zrozumiałam, że nie zmienię w kilka miesięcy, wyuczonych przez 30 lat zachowań. Moich zachowań. Popełniałam błędy i je naprawiałam, wyciągałam wnioski, rozmawiałam z dziećmi. Uczyłam siebie i je nazywać uczucia, wyrażać złość w konstruktywny sposób, radzić sobie z emocjami. Uczyłam się stawiać granicę i tego samego uczyłam dzieci. Wplataliśmy w codzienne życie afirmacje, modlitwę, spacery. Coraz więcej czasu, który spędzaliśmy razem, poświęcaliśmy na zabawę, ja uczyłam ich, a oni mnie. Ponieważ wkładałam w to całe serce to rezultaty przychodziły bardzo szybko. Karczowałam drogę do każdego z nich, dzień po dniu, godzina po godzinie. Nadal popełniając błędy, ale już nie w takich ilościach jaki kiedyś.

Zauważyłam, że dzieci swym zachowaniem odzwierciedlają to co mam w sobie. Więc jeśli coś w nich mnie denerwuje, czegoś nie akceptuję, wstydzę się jakiegoś ich zachowania, to sprawdzam czy akceptuję to w sobie. Czy wolno było mi się tak zachowywać w dzieciństwie. Coraz mniej obarczam ich moimi niedoskonałościami. Ich zaufanie do mnie jest coraz większe. Coraz częściej się przede mną otwierają, dzielą się rozterkami, problemami i radościami. Wiedzą, że mogą zawsze na mnie liczyć. Wspieram ich w działaniach, które podejmują.

I tak od 8 lat nie ma w naszym domu klapsów, szturchańców i przepychanek. Każdy z nas ma prawo do pomyłek, do wyrażania złości, gniewu i smutku. Mamy swoje rytuały, dajemy sobie prawo na czucie tego, co w danym momencie czujemy, nie obawiając się kary, odrzucenia, krytyki lub gniewu. Myślę, że my dopiero zaczynamy budować piękne relacje ze sobą. Między dziećmi nie ma rywalizacji, którą kiedyś ja sama wprowadzałam. Nie ma kłótni, choć mają odmienne zdania, bo każde z nich jest inne i to jest piękne.

Tak naprawdę zmiana we mnie zaczęła się wtedy, kiedy uświadomiłam sobie, że moje zachowania są nieadekwatne do sytuacji, że ranią dzieci. Uświadomienie sobie skąd je wyniosłam, pozwoliło mi zmierzyć się z demonami przeszłości na wielu poziomach. Nie karałam siebie za ,,wpadki”. Wyciągałam z nich wnioski. Uczyłam się na własnych błędach. Wzięłam odpowiedzialność za wychowanie dzieci, które bardzo kocham. Dziś jestem wdzięczna sobie, że podjęłam się tych zmian.

Pozwólmy dzieciom płakać, wyrażać złość, smucić się, obrażać- są to naturalne zachowania. Jeżeli pozwolimy im je wyrazić to nie będą musiały ich demonstrować i powielać. Kochajmy nasze dzieci takimi, jakie są!

Jeśli uważasz ten post za wartościowy to zachęcam Cię do udostępnienia go. Zapraszam również do komentowania.

Ten post ma 3 komentarzy

  1. Unknown

    To prawda. Największy skarb jaki możemy dać naszym dzieciom, to wiara w siebie. A ta wynika z akceptacji ich takimi jakie są. Pozdrawiam serdecznie 🙂

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.